poniedziałek, 20 kwietnia 2015
Rozdział 31
Ten rozdział dedykuje Natalce, za mocne kopnięcie mnie w tyłek prostym "Kiedy next???" ;)
Zapadał zmierzch. Na ulicy nie było nikogo, panowała cisza i spokój, gdy nagle ową ciszę przerwał donośny pisk.
-Puść mnie ty czubku!!
- A co będę za to miał?
-Riker, prosze Cię....bo zaraz się przyzwyczaje do takiego niesienia mnie.
-No i dobrze. O to mi chodzi.
-Riker...
-Tak Samy?
Dziewczyna prychnęła i skrzyżowała ręce na piersi.
-Ja bym Ci się radził mnie trzymać.
Przestraszona zielonooka od razu go posłuchała.
-Riker, ja nie jestem małym dzieckiem byś mnie niósł na barana!
-Zastanawiałbym się...
-Co proszę?!
-No tak się składa, że to przez ciebie mam niebieskie włosy!
-No tak się składa, że to powinien być dla ciebie interes życia! Nawet nie wiesz jak słodko wyglądasz w tych włosach!
-No na pewno mniej od ciebie.
Fioletowowłosa nachyliła się tak, że mogła swoim wzrokiem omieść całą twarz brązowookiego.
-Mówiłam ci, żebyś nie nazywał mnie śliczną czy też słodką, bo takową osobą nie jestem.
-Jesteś, po prostu masz słabe mniemanie o sobie.
-Sam masz słabe mniemanie o sobie.
-Nie prawda. Jestem inteligętny, przystojny, silny, utalentowany, świetnie tańcze, gram, śpiewam...
-Ale z ciebie narcyz.
-Nie prawda.
-Zaciąłeś się?
-Nie.
-A właśnie, że tak! -powiedziała prostując się.-A ce moment(A teraz) mnie postaw. Jesteśmy już pod blokiem.
-No i co z tego?
-Nie zmieścimy się do windy.
-To pójdziemy schodami! Co za problem?
-Czy z wami nawet wchodzenie do domu musi być zwariowane?
-Tak.
***Oczami Samanty***
°°°°Pare minut później°°°°
-Chcesz coś do picia?-spytałam.
-Nie, dzięki.
-Naaa peeewno?-spytałam drugi raz.
-Na pewno, Samuś.
-A może koktajl?
-Nie...a może jednak się skuszę.-uśmiechnął się do mnie a na moich policzkach powstały niechciane rumieńce, o Boże...co się ze mną dzieje?! Przecież tyle razy się do mnie uśmiechał...jeszcze przed chwilą się uśmiechał, ale...byliśmy wśród ludzi a teraz..? Zupełnie sami, w jednym pomieszczeniu....
-Samuś jesteś tam?-usłyszałam głos blon....niebieskowłosego.
-Co..? Ach, tak tak. Chodź do kuchni.
Gdy weszliśmy do kuchni brązowooki usiadł na blacie a ja tyłem do niego zaczęłam robić koktajl truskawkowy. Wlałam do malaksera mleko i dodałam truskawki, przykryłam i włączyłam urządzenie. Nagle wpadł mi do głowy superancki pomysł. Podeszłam do szafki i wyciągnęłam dwa duże pucharki poczym położyłam przed malakserem. Wyciągnęłam z lodówki lody śmietankowe i truskawkowe z szafki obok lodówki wyciągnęłam czekokadę, kokos, draże czekoladowe, bitą śmietaną i różne inne przysmaki Lingtona. Cały czas czułam czujny wzrok Rikera na sobie. Nałożyłam lody do pucharków, wyłączyłam malakser i polałam lody koktajlem, dodałam pełno bitej śmietany i posypałam wszystkim co miałam pod ręką. Kątem oka zauważyłam, że na dworze już jest ciemno. Uśmiechnęłam się pod nosem i odwróciłam w stronę Rik'a.
-Gotowe.-stwierdziłam.-Trochę zmieniłam plany, ale...
-Co do mnie czujesz?-usłyszałam pytanie chłopaka, które zbiło mnie z tropu.
-Że co...?-szepnęłam zdziwiona.
-Co do mnie czujesz?-powtórzył.-Nie jestem dla ciebie przyjacielem Samy, widać to, nie jestem też zwykłym kolegą....tak więc kim jestem?
Zapadła cisza. Zmieszana spóściłam wzrok. Moje myśli wędrowały w różne strony, dudniły mi w głowie. Co mam mu odpowiedzieć....? Prawdę. Westchnęłam.
-Tak, Riker. Nie jesteś dla mnie ani kolegą ani przyjacielem. Jesteś kimś więcej...ale kim? Nie wiem. Znamy się zaledwie miesiąc a ty już wypytujesz o takie rzeczy...ja rozumiem, chcesz wiedzieć na czym stoisz ale ja nie umiem Ci odpowiedzieć. Nie chcę się śpieszyć, na prawdę. Jest mi źle, że nie mogę udzielić ci odpowiedzi, ale już raz się pośpieszyłam i wiesz dobrze jak to się skończyło. Oczywiście, nie chcę Cię porównywać do Adama!! Co to, to nie! Jesteś zupełnie inny....Taki kochany, opiekuńczy, słodki, zabawny...jesteś po prostu moim ideałem, ale moja psychika jeszcze się nie pozbierała...proszę Rikuś....daj mi tylko trochę czasu...
Chłopak tylko wolno pokiwał głową i zeskoczył z blatu po czym podszedł do mnie.
-Mam nadzieje, że Cię nie obrażę tym co zrobię...-szepnął cicho a moje serce lekko podskoczyło.
-Co zrobisz?-zapytałam drżącym głosem.
Jednak nie uzyskałam odpowiedzi, brązowooki lekko się uśmiechnął po czym złączył swoje usta z moimi. Na początku całował mnie delikatnie, tak jak w tedy, w szpitalu... jednak gdy zaczęłam oddawać pocałunek, owinęłam swoje ręce wokół jego karku i wplotłam swoje palce w jego niebieskie kosmyki, ten położył ręce na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie. Całowaliśmy się coraz namiętniej. Mimo słów wypowiedzianych przed chwilą chciałam by ten pocaunek trwał wiecznie. On był taki... bajkowy, magiczny cudowny, z każdą chwilą chciało się więcej. Czułam w nim uczucia, których nie mogłam zindyfikować. Jakby... Tęsknote za niepoznanym, lekki żal, determinacje iii....czyżby miłość? Nie. Przecież nie można pokochać drugiego człowieka ot tak, po mięsiącu. A nawet jakby to ne można tak szybko tego stwierdzić.
Chłopak jakby wyczuwając moje myśli oderwał się ode mnie, oparł swoje czoło na moim i lekko sie uśmiechnął.
-Poczekam.-powiedział zachrypniętym głosem.-Ile tylko będzie trzeba.
Patrzyliśmy sobie w oczy dość długą chwilę. Jego kasztanowy odcień mieszał się z moją jaskrawą zielenią. Chłopak uśmiechnął się do mnie po czym cicho spytał...
-To co? Jemy te lody?
***Oczami Rydel***
-Jak ja kocham chodzić nocami do parku.-westchnęłam rozmażona lekko przymykąc oczy.
Ten dzień był taki męczący, wstałam o 6:00 i zeszłam na dół, gdzie zostałam katreczkę od mamy, że jadą do jakiejś tam siostry wujka babci psa sąsiada i że wrócą z tatą po południu a do tego cała opieka nad domem spadła na mnie, gdyż jestem najodpowiedzialniejsza z całego mojego rodzenństwa...Phhi! Ciekawe co mama musiała zażyć... oprócz Rockiego, w domu nie ma większego wariata ode mnie!! Co z tego, że rzadko to pokazuje?! Wracając...tak więc spędziłam trzy godziny w skliepie kupując wszystko co było potrzebne do domu i ścigając się z jakąś babcią o mniejsce w kolejce. Później zrobiłam śniadanie żarłocznym bestiom i posprzątałam caluśenki dom! Gdy rodzice wrocili zrobiliśmy dwu godzinną próbę i zaraz po obiedzie Ell wyciągnął mnie do parku nad jeziorko.
-Jaka noc? Jest dopiero 20:00!!-zaśmiał się mój chłopaka.
-Ratliff psujesz romantyczną atmosferę.-mruknęłam mając dalej zamnknięte oczy.
-Phi! Sama ją psujesz!-prychnął niby obrażony.
-Ja...?-spytałam otwierając oczy i siadając.-Niby w jaki sposób?
-Jak to jaki? Zamiast się tu do mnie przytulić i oglądać ze mną gwiazdy ty kładziesz się na zimnym piasku i zamykasz oczy. Rozchorujesz się. A ja nie chcę byś chorowała.... Z kim bym spędzał czas..?
-Z Rockym, swoim najlepszym przyjacielem.
-Z nim się przecież przytulać nie będę!-prychnął robiąc śmieszną mnie, przez co parsknęłam niepohamowanym śmiechem.
Wstałam, usiadłam na ławce i oparłam głowę o jego ramię.
-Kocham cię Elluś.
-Ja ciebie też Delly.
-Śpisz dzisiaj u mnie, prawda?
-A mam inne wyjście...?
-Nie.
-To po co się pytasz?
-Żebyś myślał, że je masz. Ciekawe co robi nasza kochana Ramanta.-zachichotałam.
-Że kto....?
-No Riker i Samy ty głuptasie jeden!
-Mam nadzieje, że nic złego.
-Co masz na myśli?
-No nie wiem...całują się?-odpowiedział z grymasem na twarzy.
***Znowu Oczami Samanty***
-A całusa??
-Riker, chcesz mnie pocałować dzisiaj już dwunasty raz!! No i za każdym ci się to udaje..-dodałam trochę ciszej.
-A to moja wina, że nie mam na nic innego ochoty tylko na całowanie ciebie??-mruknął mi do ucha.
-Tak, to twoja wina.
-No to mnie chociaż przytul...-jęknął błagalnie robiąc oczka szczeniaczka.
-Och.... No dobra.
Przytuliłam go a ten szybko podniósł mój podbrudek i złączył swoje usta z moimi.
Oderwaliśmy się od siebie po nie całych pięciu minutach i to tylko dla tego, że zaczęło brakować nam tlenu.
-Ty cfana bestio..-mruknęłam lekko się uśmiechając.
-No nie mów, że ci się nie podoba.
-Nawet jakby, to nie możesz mnie tak bezkarnie całować!
-Zakład?
Prychnęłam.
-Nie. Jesteś na tyle przebiegłą żmiją, że zawsze znajdziesz sposób.
-Miło, że we mnie wierzesz.
-Tylko nie myśl, że pare pocałunków i już będę twoja! Mnie trzeba podejść i rozkochać w sobie.
-Postaram się.-mruknął mi do ucha.
-Dobra, idę się położyć.-mruknęłam lekko ziewając i z własnej woli cmoknęłam go szybko w usta.
-Idę z tobą, ktoś przecież musi odganiać te twoje koszmary.
***Oczami Ross'a***
-No i zostałeś sam.-mruknąłem sam do siebie kładac się na kanapie.
I tak właśnie nasze R5 powoli się rozspada. Ellington i Delly cały czas gdzieś znikają, Riker spędza czas z Samy a ja cały czas myślę o Caro....jedynie Rocky'ego nie trafiła jeszcze strzała amora. Cóż.....najpierw musi podrosnąć. Nie wiem czy to był dobry pomysł puszczać go samego na spacer....eeee tam poradzi sobie. Wracając...gdzie te czasy, w których najważniejsze dla nas była muzyka i zabawa? Zniknęły z pojawieniem się Rydellington i Samanty. Coś trzeba z tym zrobić. Dzisiaj ledwo co namówiłem ich na próbę. Piszemy coraz rzadziej....i to mnie niepokoi. Jutro się tym zajmę....trzeba wymyślić dobry plan!
---------------------------
Hejka!!
Jak mnie tu długo nie było!!!
Przepraszam was za to.... ale mam małe wytłumaczenie.....SZKOŁA.
Tak właśnie ona nie pozwalała mi pisać. Napisałam kawałek a tu nagle mi się przypomina "Jutro sprawdzian" . Jak dobrze teraz wiecie w SP zaczęła się tak zwana "Walka o oceny", czyli wkuwanie i poprawianie by mieć ten durny pasek. Nie wiem czemu, ale po prostu muszę go mieć!!
Co do rozdziału...jest...hmn...taki sobie. Krótki i w ogóle....
Nie udał mi się opis pocałunku, chciałam byście poczuli motylki w brzuchu, ale zapewne mi się to nieudało :/
A teraz...pytanie dla was!
1. W jaki sposób Rikier chcę rozkochać w sobie Samantę...?
2. Jaki plan ma Ross...?
3. Co myślicie o tym rozdziale???
Piszcie w komentarzach!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
sobota, 4 kwietnia 2015
Z okazji świąt....
Z okazji świąt ja, zacna Kaśka Zwana Gryzoniem wraz z najcudowniejszą Dark Destiny pragniemy złożyć Wam ukochanym czytelnikom, kochanemu R5 i naszej kochanej rodzince #R5Family najwspanialsze życzenia:
No to ten...życzymy wam kruchego opłatka, smacznego barszczu, karpia bez ości, kolorowej choinki, oby Mikołaj przyniósł wam wiele prezentów i żeby ten nowy rok był lepszy od starego!
A tak na serio....
To chcemy życzyć dużo zdrowia, smacznego jajka, mokrego dingusa, pomyślnego pokonywania trudności jakie niesie codzienne życie. Oby zmartwychwstały Chrystus udzielił wam łaski silnej wiary, niezłomnej nadziei i gorącej miłości. Oby we wszystkie serca wlał ogrom życzliwości, która będzie emanować na innych. Życzymy pokoju w rodzinie, błogosławieństa Bożego i opieki Maryji na każdy dzień!
Wesołych Świąt moje miśki kochane!!
:* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3
Rozdział 30
Rozdział dedykowany mojej małej głodzilli (chomiczce)- Tosi. Przepraszam Cię Tośka, że wykrakałam Ci śmierć...
Nawet jeśli tego nie pokazywałam to kochałam...kocham Cię całym moim serduszkiem i nigdy nie przestanę.
Żegnaj kochanie :'*
***Narracja 3os.***
Samanta siedziała w salonie "czytając" jakąś książke o roślinności świata. Od powrotu do Los Angeles mineło pare dni. Za trzy dni urodziny obchodził Riker a ona wcale nie miała pomysłu na prezent. Z prezentem dla Rockiego się udało-kupiła mu komplet dużych, zmywających się po paru tygodniach tatuaży. Myślała jeszcze chwilę nad tym, jednak stwierdziła, że najleprzy pomysł przyjdzie tak jak zawszcze, czyli dzień przed. Drugą rzeczą, która ją bardzo nie pokoiła był gość, który za chwilę ma przyjść. Mianowicie za jakieś pół godziny ma przyjść pani Allison Moon. I nie to nie jest żart, jak myślał Ross. Pani Moon może zostanie szefową Samanty a ona zacznie pracę w Głownym Ośrodku Stowarzyszenia Kobiet Cierpiących w skrucie GOSKC. Upatrzyła ją już w pierwszy dzień, gdy szukała pracy. Dobrze, się zapowiadała 8 godzin dziennie od 8 do 16 licząc w tym przerwę na lunch. Blisko, a do tego 500 $ na miesiąc*. Jednak wiedziała, że to na prawdę trudna praca. Będzie takim psychologiem dla kobiet, które nie mogą lub nie chcą oderwać się od swoich partnerów...wiadomo chyba jakich. Jednak sądziła, że nie będzie jej aż tak trudno, co jak co ale skończyła aż 3 kursy na psychologię. Za jakieś 2 godziny ma przyjść Ellington z próby. W ogóle ostratnio z którymś z Lynch'ów widziała się trzy dni temu...nigdy nie zapomni tego dnia....
*Wspomninie*
-No Smerfiku, pakuj się do samochodu. Jedziemy kupić ci ubrania i...pare innych rzeczy. A za ten czas chłopcy urządzą Ci pokój.
-Rydel ale...
-Nie ma żadnych "ale"! Ubieraj się.
Brunetka...a raczej fioletowowłosa westchnęła odkładając książkę pt. "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". Założyła pierwsze lepsze buty i wyszła z mieszkania. Blondynka popatrzyła zdezorientowana na miejce, w którym zielonooka dopiero co siedziała. Coś jej to załatwo poszło, więc albo Samanta jest smutna, albo nie ma siły się z nią kłócić.
-Ratliff!
-Tak, skarbie?
-Poszła już, możecie zaczynać!
-Dzięki skarbuś!
Z kuchni wyszli wszyscy chłopcy: Riker, Ell, Rocky, Ross i Ryland.
-Plan wam pokazałam i też dałam.. wszystko jest kupione, więc do roboty! Wrócimy gdzieś tak...-tu spojrzała na zegarek.-około dwudziestej, więc macie dziesięć godzin. Cześć!
I wyszła zostawiając chłopaków z na prawdę dużym wyzwaniem.
°°°°°°°°°°°°°°°°
-Iiii?
-Mi się podoba.-stwierdziła Caro.
-Mi również.-uśmiechnęła się Rydel.
Samanta stała przed dziewczynami w białej sukience przed kolano, z ramiączkami z koronki, obwiązaną czarną kokardą.
-A tobie się podoba Sam?
-Bardzo, ale..
-To jak ci się podoba, to bierzemy ją.
-Rydel a to nie za dużo?
-Za dużo?! Caro! Co już kupiłyśmy?
-Ze dolnej części garderoby: Rurki gdzieś na oko dziesięć par, trzy pary dresów, pięć par krótkich spodenek, dwie pary rybaczków, sześć par legginsów, cztery par jeansów, osiem spódniczek i trzy tutu. Z górnej części garderoby to... Pięć koszulek bez niczego, dziesięć bluzek z jakimś nadrukiem, pięć podkoszulek na ramiączkach, dziesięć bluzek z długim rękawem, dwanaście sweterków i osiem bluz. Z bielizny: piętnaście par majtek, piętnaście par skarpetek i piętnaście staników plus trzy bikini i dwa stroje jednoczęściowe. Z sukienek....razem z tą będzie jakieś osiem.
-Czyli razem sto czterdzieści dziewięć ubrań, nie uważasz, że to trochę za dużo Rydel..?-spytała Sam zaraz po wyliczaniu Caroline.
-Nie..jeszcze tylko buty i dodatki i możemy iść do kawiarni.
-Ale Rydel....
-Ktoś coś mówił? Nie? To idziemy dalej.
Blondynka zapłaciła za dwie sukienki i ruszyły do sklepu z butami. Kupiły tam trzy pary szpilek, cztery par kozaków, dwie pary kapci, trzy pary sandałow, pięć par Conversów, pięc par Vansów, dwie pary Air-max'ów, dwie pary baletek, osiem różnych par butów na koturnie, cztery pary trampek, trzy pary Naike i dwie pary Adidasów. Zaraz potem poszły i kupiły Samancie baaardzo dużo dodatków typu opaski, pierścionki, rękawiczki, kolczyki, szaliki, plecaki, torebki, czapki telefon i tym podobne.
-Rydel czy ty nie przesadzasz?-spytała z wątpiącą miną Sam, gdy już dotarły do kawiarni.
-Nie.
- Kupiłaś mi prawie 150 ubrań, prawie 45 par butów i nie zliczoną ilość dodatków...
-Samuś ty chyba nie widziałaś jej szafy.-zaśmiała się Caro.
Mimo początkowej niechęci, Coroline polubiła Samantę i to bardzo. Odnalazły swój własny język i potrafiły przegadać prawie cały dzień. Rydel podobało się to bardzo, gdyż mogła z obydwiema przebywać w tym czasie nie obawiając się żadnych sprzeczek.
-Przepraszam bardzo...Rydel Lynch?-blondynka usłyszała nieznajomy głos.
Obróciła się w jego stronę. Ujrzała tam na oko szesnastoletnią dziewczynę. Miała długie, czarne, rozpuszczone włosy i niebieskie oczy. Ubrana była w czarne legginsy i czarną bluzę z różowym logo R5.
-Tak.-odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
-Mogłabym prosić o zdjęcie z panią i o autograf..?-spytała podając zeszyt i długopis.
-Oczywiście. Jak masz na imię?-odpowiedziała Rydel biorąc od nastolatki rzeczy.
-Lizzy.
-Śliczne imię.
-Dziękuje.
Blondynka oddała zeszyt w którym podpisała się robiąc pełno seduszek i różnych minek, zrobiła sobię parę zdjęć z niebieskooką po czym dała młodej jeden ze swoich pierścionków. Lizzy z szerokim uśmiechem ładnie podziękowała i odeszła.
Przesiedziały w kawiarni rozmawiając, plotkując i śmiejąc się na przemian, jednak Caro po godzinie stwierdziła, że już piętnaście minut temu powinna być w domu, więc wszystkie zebrały się, wyszły z galerii, znalazły różowy samochód Rydel po czym wyjechały z parkingu. Panna Lynch podwiozła Caroline do domu po czym razem z Samantą pojechały do mieszkania Ella.
Z trudem pozabierały wszystkie torby i wspieły się na drugię piętro windą. Weszły do mieszkania przysłowiowym butem i zostały powitane przez chłopaków mruknięciem ''Ach te baby!". Oby dwie skierowały się w stronę pokoju Sam. Blondynka weszła do pokoju, rzuciła torby na łóżko i sama się na nim położyła. Po chwili do pokoju weszła Samanta i prawie co nie upuściła wszystkich toreb z hukiem na podłogę. Z zdziwieniem, zaskoczeniem i uradowaniem oglądała nowy wystrój swojego lokum.
***Oczami Samanty***
Nie wiem jakim cudem, ale mój pokój trochę "podrósł". Był teraz taki śliczny. Na wprtost od drzwi stało wielkie, miękkie łóżko odziane w różwową pościel w wąsy.
Na jednej ze ścian naklejona była czarno-biała tapeta z wieżą Eiffla. Nad łóżkiem wisiały zdjęcia oprawione w piękne ramki. Na jednym widniała malutka, może sześcioletnia ja, na drógim byłam z rodzicami w wieku dwunastu lat, na czwartym była wraz z Ellem i Suzy miałam tu móże z 15 lat, a ostatnie, w samym środku przedstawiało mnie, całe R5 i Caro. To zdjęcie zostało zrobione nie dawno miałam tu już fioletowe włosy a Riker niebieskie, zapewne zrobił je Ryland.
Usiadłam na łóżku, po mojej lewej stronie wisiał niby hamak przypominający gniazdo ptaka Wiłkacza. Zrobiony był on z wikliny a w środku leżały poduszki. Ściany pokoju były pomalowne na biszkoptowo. Panele były ciemne. Na środku pokoju leżał jasnoróżowy, miękki, puchgaty dywan. Po prawej stronie łóżka, obok miejsca na głowe stała szafka nocna na ktorej stała czarna lampka i różowy, okrągły budzik.
Przy ścanie po prawej sronie, przy samym rogu stało biórko a obok niego jasnoróżowe krzesło obrotowe. Nad biórkiem widniał zegar w kształcie sowy, zaś obok biórka stało lustro w bardzo ładnej obramówce. Obok lustra były drzwi. Zdziwiłam się trochę i popatrzyłam pytająco na Rydel.
-Garderoba.-odpowiedziała z uśmiechem na moje nieme pytanie.
-Że jak?!
*Koniec wspomnienia*
Zaśmiała się zamykając książke. Pamiętała jak wykłócała się o to czy ma oddawać pieniądze. Wyszło na racje Ella, jednak ona i tak znalazła wszystkie rachunki i wszystko odda. Wyjdzie to około.... dwadzieścia tysięcy dolarów. No ale cóż, da sobie radę.
Spojrzała na stolik. Dzwonił telefon. Szybko odebrała, dzwonił Lington.
#Rozmowa telefoniczna#
(S-Samanta, E-Ellington)
S:Hallo?
E:Sami? Przyszła już ta twoja baba?
S:Nie, zaraz przyjdzie.
E: Aha, to jak pójdzie to przyjdziesz do nas? Lynch'owie strasznie się za tobą stęsknili...
S: Hahahahahaha serio? Dobra wpadnę.
E: Świetnie. No to trzymamy kciuki, pa!
S:Hej!
#Koniec rozmowy#
Zaraz gdy odłożyła telefon zadzwonił po raz drugi. Dzwoniła pani Moon. Fioletowowłosa odebrała.
#Rozmowa telefoniczna#
(S-Samanta, M-pani Moon)
M:Dzień dobry, kochana.
S: Dzień dobry, pani.
M: Chciałam cię poinfoinformować, że jednak nie przyjdę, mam za chwilę ważne spotkanie i...
S:Och...
M:Jednak widziałam twoj profil* i.....chciałam cię poinformować, że...
S:Że....?
M: Dostajesz tą prace kochanie!!!
S: Na prawdę?!!! Jeju dziękuje pani!! Aaa!!!
M: Na razie będziesz na okresie próbnym przez dwa tygodnie, ale będziesz miała normalnie liczoną płacę. Przyjdź jutro na jedenastą, wszystko ci pokażę.
S: Dziękuje pani, jeszcze raz. Ta praca dużo dla mnie znaczy.
M: Nie ma za co, kochana. Do zobaczenia!
S: Do widzenia!
#Koniec Rozmowy#
Dziewczyna uśmiechneła się promieniście, założyła swoje niebieskie Vansy, które idealnie pasowały do kremowych rurek i niebieskiej bluzy z kapturem i Ciasteczkowym Potworem. Złapała skórzaną, czarną kórtkę i wyszła z mieszkania zamykając je na klucz. Do domu Lynch'ów doszła w nie całe dziesięć minut. Zapukała a drzwi otworzył jej Rocky.
-Sami!-zawołał ucieszony przytulając się do niej jak dziecko do ulubionego pluszaka.
-Ee...cześć Rocky. Możesz mnie...eee puścić?
-Nie.-odpowiedział podnącząc ją trochę do góry.
-Rocky....
-No co? Stęskniłem się!-odpowiedział dalej ją przytulając.
Nagle do przedpokoju wszedł pan Mark.
-Dzień dobry Samanto.-przywitał się z uśmiechem.
-Dzień dobry, proszę pana. Pomoże pan?
-Niestety Samanto nic nie poradzę.-powiedziawszy to wyszedł z pomieszczenia i skierował się w strone kuchni.
-Rocky zostaw ją!-usłyszała reześmiany głos Rossa.
Brunet jako grzeczny piesek, ze smutną miną odstawił zielonooką na miejsce.
-Gdzie Riker?-to pytanie wyszło same z jej ust. Zawsze się o niego pytała.
-W garażu.-odpowiedział uśmiechnięty blondasek.
Dziewczyna od razu wyszła z domu i ruszyła w tamtą stronę.
***Oczami Rikera***
Czekałem. Czekałem na nią. Dla zabicia czasu zacząłem grać na gitarze. Jak od teraz tak ma to wyglądać to pasuje. Tęsknie za nią. Jak cholera. Mam teraz ochotę pójść do niej. Ale jednak... bym jej przeszkodził. Ostatni raz widziałem ją, gdy zrobiliśmy jej pokój. Później nie miała czasu...szukała pracy czy coś. A pewnie jak już jakąś dostanie to będzie miała jeszcze mniej czasu. Czemu ona nie rozumie, że nikt nie chce by oddawała te pieniądze? Jakby tak było to byśmy jej powiedzieli, nie? Jak już będziemy razem to...
~Hahaha! Nie bądź śmieszny Riker!
~Ale, ale ja ją kocham i...
~To nie jest miłość Rik, nie można tak szybko zrozumieć, że się kogoś kocha.
~A miłość od pierwszego wejrzenia?
~Powiedz mi szczerze, przecież nigdy w nią nie wierzyłeś, mówiłeś, że to nie miłość a zauroczenie i niby tak nagle pojawia się kuzynka Ellingtona i ty się zakochujesz?
~Tak. Ona jest taka mała i bezbronna...
~Teraz mylisz miłość z litością. Przyznaj się, że traktujesz ją jak wszystkie inne...zdobyć, pobawić, porzucić.
~ Weź się już zamknij, dobra?!
~Już się nie odzywam. I tak w ogóle to ktoś na ciebie patrzy.
Szybko się ocknąłem i spojrzałem w stronę wejścia. Stał w nich obiekt moich myśli.
-Ślicznie grasz.-uśmiechneła się do mnie na ten swój sposób.
-Dzięki.-odwzajemniłem uśmiech.
Podeszła i wspieła się na szafkę blisko mojego krzesła siadając na niej po turecku.
-Jak sie trzymasz?-spytałem z troską.
-Jakoś żyje.
Teraz mogłem się jej przyjżeć. Nie wyglądała zbyt dobrze. Było widać, że jest strasznie zmęczona.
-Co się tak patrzysz?
-Podziwiam twoją urodę.
-Haha bardzo śmieszne.-mruknęła sarkastycznie rumieniąc się uroczo.
-Rikuś...?-zaczeła po chwili ciszy a mi aż serce podskoczyło, jak to pięknie brzmi z jej ust...
-Tak?
-Mam do ciebie dość nie typową prośbę...
-Słucham.
-Będziesz u mnie dzisiaj spać? Wiesz jutro mam spotkanie z panią Moon i wiesz chciałabym się wyspać. No a przy tobie nie mam tych..wiesz sam.No chyba, że masz jakieś plany czy nie chcesz to poproszę Ross'a.
-Nie! To znaczy..tak chętnie ale co z Ell'em?
-Przecież on i tak śpi u was.
-Dobrze, Samy.
Dziewczyna uśmiechnęła, nachyliła się lekko i cmokneła mnie w policzek.
-Dziękuje.
-Dzieci! Obiad!
Wstaliśmy i ruszyliśmy do domu.
~Stary... wpadłeś po uszy~ stwierdziła moja podświadomość.
--------------------------
No hej!
Dodałabym wcześniej ale internet mi zniknął.
Zrobił takie PUF! I go nie było O.o
No kurde....już któryś rozdział z kolei o samej Samancie -.-
Rydellington powinno pojawić się w następnym lub w następnym następnym rozdziale.
I teraz pytanie dla was!
.....Co się stanie w mieszkaniu Samanty?
Podoba się rozdział?
Proszę o opinię w komentarzach!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
czwartek, 2 kwietnia 2015
Rozdział 29
Rozdział dedykowany Suzy....za dobry kawał na 1kwietnia!
Oraz dla mojego....dla mojej siostry klasowej---->Piotrka!
Sto lat, siostrzyczko! XD
***Narracja 3os.***
-Rocky, Riker, Caro, Ross, Ell, Rydel!!! Jesteście już!!-krzyknęła uszczęśliowiona pani Lynch widząc swoje pociechy i jak to na prawdziwą matkę przystało uściskała każdego pokolei. (Pragnę przypomnieć, że Ell też jest traktowany przez państwo Lynch'ów jako syn...~dop.aut.)
-A ty to zapewne Samanta.-blondynka zwróciła się tylko i wyłącznie do zielonookiej co ją lekko zdziawiło.-No chodź tu, a nie patrz sie jakbyś ufo zobaczyła!-zaśmiała się Stormie przytulajac brunetkę.
Pani Lynch po krótce wiedziała co Samanta przeżyła już w tak młodym wieku.
~Biedactwo!! Przecież ona jest w wieku mojego Rikera!~przyszło jej na myśl jak Rydel wszystko jej wytłumaczyła. To musiało być okrutne a ona sama ma pewnie wielki uraz do życia, dlatego też postanowiła, że pomoże jej jak najszybciej pozbyć się tego urazu. Nie zdziwiła się zbytnio gdy Samy mocno się w nią wtuliła.
-Ell zostaniecie na obiedzie, prawda?
-Nie wiem proszę pani....Sam jest pewnie zmęczona będzie chciała odpocząć...-zaczął brunet.
-To odpocznie u nas!-zaśmiała się Stormie.
-Co..? Nie!-brunetka tak jaby obudziła się z transu i oderwała od pani Lynch-Przecież nie będziemy siedzieć państwu na głowie! Pewnie mają państwo jakieś plany...
-W sumie racja. Mamy plany. Takie, że zostajecie na obiedzie.-odpowiedziała z uśmiechem blondynka.
-No prosimy.....-zaczął Ross robiąc słodkie oczka.
-Nie dajcie się prosić.-dołączyła się Rydel.
-Dzisiaj są moje urodziny!-dodał Rocky, jakby to w czymś miało pomóc. Każdy dobrze wiedział co może przekonać panne Rape...Bezradny Ratliff popatrzył tylko na Samantę z podziwem. On by już dawno poległ, a ona nie tylko kłóciła się z panią Stormie to jeszcze została niewzruszona na błagania rodzeństwa Lynch'ów.
-...A co jakbym sobie przefarbował włosy na niebiesko?-spytał Riker.
Brunetka od razu się uśmiechneła.
-Dobrze proszę pani, zostaniemy. A ty.-tu zwróciła się w strone swojego rówieśnika.-Idziesz ze mną po farbę. Teraz.-chwyciła go za rękę i wyszli z domu.
******Oczami Samanty******
°°°Pare minut później°°°
-W czymś pomóc?-usłyszałam ciepły, męski głos.
Odwróciłam się na pięcie (nie napięcie tylko na pięcie czyli na tyle nogi XD~dop.aut.) i ujrzałam wysokiego bruneta z fryzurą typu "Justin Bieber". Był całkiem ładny...uśmiechnełam się do niego póki nie zauważyłam jego wodnistych, niebieskich oczu-tak podobnych do oczu Adama. Na mojej twarzy w pewnej chwili pojawiło się przerażenie.
~Sami...opanuj się!~skarciłam się w duchu.
-Nie.-powiedziałam.-Damy sobie radę.
Zdziwiony brunet tylko kiwnął głową i odszedł.
-Wszystko w porządku?-spytał Riker.
-Tak.-odpowiedziałam powoli.-Szukajmy.
Szukaliśmy bardzo długo farby do włosów o kolorze niebieskim, jednak nie znaleźliśmy żadnej farby. Pochodziliśmy chwilę po drogerii aż wreszcie zauważyłam. Na jednej z półek stały szamponetki z różnymi kolorami. Zawołałam Rikera i spróbowałam dosięgnąć niebieską szamponetkę, jednak byłam zbyt niska bym mogła ją dosięgnąć.
-Rikuś....?-zaczęłam.
-Tak?
-Mógłbyś...?
-Mam się skazywać na pewną śmierć?
-Oj no już nie przesadzaj...to padasz?-spytałam robiąc minkę małego szczeniaczka.
-Pod jednym warunkem...
Moja twarz z szczeniaczka zmieniła się w minę typu "No któż by się spodziewał..gadaj szybko".
-Jakim?-spytałam.
-Ty też sobie przefarbujesz włosy...ale na fioletowo.-uśmiechnął się chytrze.
Zdziwił mnie tym, myślałam, że wymyśli coś innego, gorszego a tu proszę taka niespodzianka! W sumie...i tak miałam to w planie, więc...
-Dobra.-zgodziłam się z uśmiechem.
Wybraliśmy sobie odcienie i ruszyliśmy do kasy.
-Zaraz, zaraz...rozjaśniacz!-prawie, że krzyknęłam.-Bez niego mi nie wyjdą!
Skierowaliśmy się w stronę półki z rozjaśniaczami. Wybraliśmy pierwszy lepszy i już na dobre ruszyliśmy do kasy. Zapłaciliśmy, znaczy się Riker zapłacił i wyszliśmy ze sklepu.
°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°
Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się niczym kot. Uśmiechnęłam się lekko. Spało mi się nie możliwie dobrze. Bez koszmarów, żółtych smerfów...w ogóle bez stresu.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że leże na jakiejś kanapie przykryta kocem a za poduszkę służy mi Riker z niebieskimi włosami. No tak, wczoraj daliśmy niezły pokaz. Zraz jak wróciliśmy zamknełam się w łazience i rozjaśniłam włosy z mojego brązu na ciemny blond. Zaraz potem wpóściłam Rikera, który stwierdził, że ślicznie mi w blond włosach na co ja zarumieniłam się i stwierdziłam, że przesadza. Nałożyliśmy sobie szamponetki i czekaliśmy całe pół godziny w łazience, żeby przypadkiem nikt nas nie zobaczył. Idealnie, gdy mama Rikera zawołała wszystkich na obiad my skończyliśmy farbowanie i zeszliśmy na dół. Na sam koniec całe R5 poszło na disco..no móże oprócz Rikera, ktory stwierdził, że z takimi włosami nigdzie nie pójdzie. No i skończyło się na tym, że jednak zostałam u Lynch'ów na noc i oglądałam z Rikerem filmy do bardzo późnej nocy.
-Gapisz się.-usłyszałam głos Rikera, który wyrwał mnie z zadumy.
-A co nie mogę?-spytałam z uśmiechem.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego twarz. Miał zamknięte oczy i lekko się uśmiechał.
-Możesz.-odpowiedział.-Daje ci pozwolenie.
-Dziękuje ci o łaskawy panie!-zaśmiałam się.
Otworzył oczy.
-Ślicznie wyglądasz w fioletowych włosach, smerfiku.
- Sam jesteś smerf..a do tego...Możesz przestać mi mówić, że jestem śliczna?
-Ale ty jesteś śliczna!
-Przestań, Riker.
-Czemu?
-Bo ja może nie lubię, co?
-To masz problem. Chodź, zrobię śniadanie.
-Co..? Nie, Riker ja się będę zbierać przecież i tak miałam zostać tylko na obiedzie..
-A gdzie pójdziesz?
-Jak to gdzie? Do domu Lingtona...
-A wiesz gdzie on mieszka?
-No...nie.
-Więc zostaniesz póki Ell się nie obudzi.
-Nie zaczyna się zdania od "Więc".
-Coś takiego...jakaś ty mądra Sam.
-W końcu zdało sie mature z pięcioma rozszerzeniami.-uśmiechnęłam się lekko na widok jego zaskoczonej miny.
-A można wiedzieć jakie...?
-Francuzki, Angielski, Historia, Matma i....Biologia.
-Wow.
-Nic strasznego i tak nie miałam nic innego do roboty, więc sie uczyłam.
-Wiesz co Samy...?
-Co takiego Rik...?
-Teraz czuję się jak idiota.
--------------------------------
Hej!
Następny rozdział o niczym i bez Rydellington...jednka coraz częściej może tak być...
Podoba się?
Proszę o opinie w komentarzach!
CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ
środa, 1 kwietnia 2015
Rozdział 28
**oczami Samanty**
Wrzasnęłam i zaczęłam płakać. Krzyczałam by przestał. Dalej rzucałam się na łóżku jak opentana i płakałam. A on? Śmiał się. Śmiał i wbijał nóż w coraz to czulsze miejsca. Jego rechot wypełniał całą sale. Moje łóżko, prześcieradło i pościel były już całe we krwi. A ja nadal płakałam i wrzeszczałam. Spojrzałam jeszcze raz na bezwładne ciało Rydel. Była cała we krwi. Przez kogo? Przeze mnie. Nie powinnam w tedy przed nim uciekać i tak mnie dopadł i tak mnie zabije. Nic po sobie nie pozostawie. Bo i co takiego? Wszyscy mnie znienawidzą przez co, co jej zrobił. Ja sama też się nienawidzę. Jak ja tak mogłam? Wierzyć, że wszystko będzie dobrze? To bez sensu. Kolejny krzyk wypełnił salę. Co ja takiego zrobiłam by ginąć w takich męczarniach? Kolejny wrzask cierpienia wydarł się z mojego gardła.
-Zobaczysz....znajdę Cię..-szepnął.
Coraz większy ból...coraz więcej krwi...coraz głośniejszy krzyk...
-SAM!!!-usłyszałam czyiś rozpaczony krzyk.
Bół ustał, jednak ja dalej dyszałam i czułam łzy na policzkach.
Otworzyłam oczy.
Było jasno co mnie trochę zdziwiło. Spojrzałam na swoją nogę. Nic, cała i zdrowa. Pościel była czysta. Spojrzałam w róg sali. Nie było tam Rydel. Obejrzałam całe pomieszczenie. Ani śladu JEGO. Za to był Ross. Siedział, pochylał się lekko i trzymał mnie za rękę. Jego wzrok był niespokojny, patrzył na mnie z widoczną troską i strachem.
-Wszystko w porządku?-spytał.
-Tak...to tylko zły sen.-uśmiechnęłam się blado.
-Raczej okropny koszmar...rzucałaś się na tym łóżku jak w jakimś horrorze...płakałaś, krzyczałaś...jak opentana.-szepnął cicho bacznie się mi przyglądając.-Może pójść po panią dok....
-Nie.-powiedziałam stanowczo.-Nie trzeba. Poradzę sobie.
-Sam...?
-Tak?
-Co ci się śniło?
Popatrzyłam w jego ciepłe, brązowe oczy.
Nie wiem czemu, zaczełam płakać.
-Sam....ON ci się śnił?-spytał ostrożnie.
Ja tylko pokiwałam głową i jeszcze bardziej się popłakałam.
-Biedactwo..-mruknął blondyn mocno mnie przytulając.-Nie martw się.....Jego nie ma, nie będzie go już nigdy. Obiecuje.-szeptał głaszcząc mnie po plecach.
-Ross...on...on mnie wykończy psychicznie....-szepnełam, a mój płacz przerodził się w głośny szloch.
-Nie pozwolę na to Sam...nie pozwolimy my wszyscy.
-Rossy....nie masz wpływ na moje sny.-powiedziałam już spokojniej.
Blondyn dobrze o tym wiedział.
-Ale coś na pewno da się zrobić....załatwimy ci psychologa czy coś....
-Ja..ja nie chcę. Ross.... Tyle już dla mnie zrobiiście. Przyjeliście mnie, kupiliście tyle rzeczy...
-Jak będzie trzeba to ci samolot kupimy.-zaśmiał się.-A teraz nie marudź i przestań płakać!-powiedział blondyn odrywając się ode mnie i znów siadając na krześle.-Samuś...nie wolno zamartwiać się przeszłością....nie warto, na prawdę. Uśmiechnij się.-nakazał i sam się uśmiechnął pokazując rząd białych zębów. Jednak coś mi nie pasowało w tym uśmiechu...był taki inny...smutny.
-Coś się stało Rossy?-zaniepokoiłam się.
-Nie...nic.-mruknął już nie uśmiechając się i uikając mojego wzroku.
-Rossy..proszę cię..nie kłamczaj mi tu i mów co się stało.-zarządziłam.
Nie. Tak nie będzie, on tu mnie pociesza przez jakiś głupi sen a to jemu trzeba pomóc.
Blondas utkwił we mnie swój smuty wzrok.
-Caro...Caroline....dała mi kosza. Ale ten był ostatnim....
-Poddajesz się?-spytałam z niedowierzaniem.
-A co mam zrobić? Uganiam się za nią od 5 lat! Rozumiesz? Ale co z tego, że się staram jak ona i tak ma mnie gdzieś. Bardziej się zmienić nie mogę. A jak ona mnie takiego nie chcę.....to muszę o niej zapomnieć.....-ostatnie 5 wyrazów powiedział tak jakby chciał przekonać samego siebie.
- A ja uważam, że musisz zmienić taktykę.-odpowiedziałam z uśmiechem.
Brązowooki popatrzył na mnie z zainteresowaniem wymalowanym na twarzy.
-Sam zobacz...latałeś za nią przez pięć lat i cały czas pokazywałeś, że nie jesteś dzieciakiem..ale i tak ona cię za takowego uważała i cię olewała. To teraz zrób na odwrót...to ty ją olewaj aż wreszcie sama przyjdzie do ciebie, wpadnie ci w ramiona i będziecie żyć długo i szczęśliwie, weźmiecie ślub, będziecie mieć gromadkę dzieci i razem się zestarzejecie.
Blondyn na chwilę się zawiesił. Zapewne myślał czy to w ogóle się może udać. Po chwili jednak uśmiechnął się chytrze i powiedział:
-Sam...jesteś genialna.
Zaśmiałam się krótko.
Później zaczeliśmy rozmowiać na zupełnie inne, bardziej luźne tematy co chwilę śmiejąc się i chichocząc. Ross zupełnie zapomniał o Caro a ja o Adamie.....
*-*Tydzień później*-*
Siedziałam już całkowicie ubrana na pościelonym łóżku i czekałam na moich przyjaciół. Dzisiaj wychodziłam z tego przeklętego miejsca. Rozejrzałam się ostatni raz po sali....tortur. Niestety inaczej nie mogłam nazwać tego pomieszczenia. To tutaj przeżywałam te wszystkie koszmary...to właśnie tu budziłam się z płaczem. To tu, w tej przeklętej sali rzucałam się jak opentana na swoim łóżku doprowadzając Rydel do płaczu a resztę do otempienia. Za każdym razem musiał interweniować Ross, bo tylko na jego głos się budzę. Dziwne, nie? Ale gdy próbuję mnie obudzić ktoś inny to pojawia się w moim koszmarze i jest jeszcze gorzej. Tylko Ross potrafi mnie obudzić, nikt inny. I tak właśnie siedzę sobie w tej durnej sali, w której dowiedziałam się, że mam lekkie zabużenie umysłowe spowodowane długim katowaniem mojej osoby. Na szczęście to minie z czasem i nawet nie trzeba psychologa. Jednak Ell stwierdził, że i tak do niego pójdę. Jak ja bardzo tego nie lubię...jak ktoś wydaje na mnie pieniądze. Nie lubię być zależna od kogoś. Być zależnym od kogoś znaczy być słabym, tego nauczuczył mnie "mój narzeczony". Prychnełam. Dopiero co się uwolniłam od niego a on i tak będzie mnie katować w snach. Parszywy gnojek.
Spojrzałam za okno. Nie było już słońca a padał desz...uśmiechnęłam się.
Wreszcie koniec horroru. Nagle usłyszałam pukanie.
-Proszę.-powiedziałam.
Nie minęła chwila a przede mną stał Ross.
-Gdzie reszta?-spytałam.
-Pakują się.-odpowiedział z uśmiechem.
-Pakują się?
-No tak. Dzisiaj wracamy do Los Angeles.
-To świetnie!-uśmiechnęłam się.
-Idziemy?-spytał.
-Tak.-wziełam swoją torbę i ruszyłam w stronę wyjścia.
Załatwiliśmy tylko najważniejsze rzeczy przy recepcji i już po chwili byliśmy w samochodzie.
-Ross....?-zaczęłam zapinając pasy.
-Tak?
-Czy oni się mnie boją?-spytałam spuszczając głowę.
-A czemu niby mieli by się ciebie bać?-spytał podnosząc jedną brew do góry.
-Odkąd dowiedzieli się, że mam zaburzenia umysłowe to nikt nie przyszedł do mnie...bez ciebie.
Blondyn zmarszył lekko brwi.
-Na serio tak to wygląda?-spytał.
-Tak.-pokiwałam smutno głową.
-Tu nie chodzi o to Sam....każdy stwierdził, że lepiej by było gdybym był przy tobie...bo sama wiesz dobrze, że tylko ja potrafię cię uspokoić.
-A tak w ogóle to ciekawe dlaczego, nie?
-Pewnie musimy być bratnimi duszami.....
Spojrzałam na niego przenikliwym wzrokiem.
-Ulubiona bajka?-spytałam.
-Hahaha Ulica Sezamkowa oczywiście!-zaśmiał się blondyn odpalając auto.
-Noo....to bardzo możliwe.-zaśmiałam się.
-Jak to?-spytał zdziwiony.-A Smerfy?
-Zdradzić Ci mój sekret?-spytałam konspiracyjnym szeptem.
-Dajesz.
-Ale nikomu Ani mru mru, rozumiesz?
-Tak.
-Tak na serio to ja nie lubię tych niebieskich ludzików...tylko taki kit wciskam by Riker sobie wreszcie włosy na niebiesko przefarbował.
Brązowooki zaczął się śmiać.
-No co?
-Nic, nic.
-A lubisz horrory?-spytał po chwili.
-Nie przepadam.
-Ja też.-uśmiechnął się.
-Ulubiony kolor?
-Żółty!
-Mój też!
Tego właśnie typu rozmowy towarzyszyły nam przez całą drogę.
Jechało się trochę przez ten desz ale wreszcie dojechaliśmy do domku nad jeziorem. Wyszliśmy z auta i weszliśmy szybko do domu uciekając przed deszczem.
-Jesteśmy!!-krzyknął Ross.
Sciągneliśmy buty i kurtki po czym weszliśmy do salonu.
-No dzieciaki szamiemy coś i jedziemy.-uśmiechnął się Rocky.-Dokładnie wy szamiecie, my już zjedliśmy.
***Rydel***
Gdy Ross i Samanta zjedli bardzo pożywny posiłek- naleśniki weszliśmy do przerośniętego samochodu taty w takim składzie- kierowcą został Ell, ja siedziałam obok niego za nami siedzieli Riker, Sam i Ross co mnie trochę zdziwiło...Ross nie chciał usiąść obok Caro...dziwne. A na samym końcu siedziała Caro z Rockym. Po nie całych pięciu minutach jazdy Caro odcieła się od nas zakładając słuchawki na uszy. Nie minęło pół godziny a Samanta zasnęła opierając swoją głowę na ramieniu Rikera i kładąc nogi na kolanach Ross'a. Cóż się dziwić...biedaczka mało ostatnio spała. Uśmiechnęłam sie lekko widząc jej błogi uśmiech na ustach. No cóż..najwidoczniej nie tylko nasz mały blondasek ma na nią uspokajający wpływ. Po chwili Rocky również zasnął a Ross i Riker pogrążyli się w rozmowie. Ell nie mając innego pomysłu włączył radio...zdążyliśmy usłyszeć koniec jednej z piosenek "Cholera, co ja zrobiłem, to miała być tylko przyjaźń a ja o tobie śniłem. Cholera ja chyba zwariowałem, miałem tylko lubić a pokochałem...'' Lington uśmiechnął się do mnie a ja zarumieniłam się pod jego znaczącym spojrzeniem.
-No co?-spytałam zakrywając twarz włosami.
-Ty już dobrze wiesz co!-zaśmiał się brunet skradając całusa.-Wiesz, że cię kocham?-spytał.
-Tak....ale ja ciebie bardziej!
-Smerfie....czemu ty jesteś żółty?-usłyszeliśmy głos Sam.
Zdziwieni spojrzeliśmy na nią, w sumie nie tylko my. Blondyni mieli takie śmieszne miny patrząc na nią. Spojrzałam na blondaska, który lekko zmarszczył czoło a później buchnął śmiechem przez co zbudził naszego żółtego smerfika...
----------------------------
Hej!
Tak wiem....rozdział taki sobie i do tego taki o....niczym.
Coś się w nim dzieje ale nic specjalnego...
Do tego nie zbetowany....
I nie ma prawie wgl. Rydellington.
Tamten biedaczek (czyt. Rozdział, który mi się usunął) był lepszy ale niestety nie mam siły by go pisać kropka w kropkę tak samo.
Przpraszam za jakość.....wena mi gdzieś puffła :/
I tak w ogóle też macie taką głupią pogode?
U mnie przed chwilą padałal śnieg a teraz świeci słońce i pada grad -_-
~Kaśka Zwana Gryzoniem
Subskrybuj:
Posty (Atom)